MENU
Jacek Woroniecki OP, „Pokora i jej rola w stosunkach międzynarodowych” (cz. III)

IV.

Spróbujmy teraz zastosować to pojęcie po­kory jako cnoty czynnej do stosunków między­narodowych, a wnet zobaczymy, że ma ona coś więcej do dokonania, niż naginać nas do znosze­nia krytyk i nagan pod adresem naszego narodu. I tu też winna ona wychodzić niejako na spotka­nie dobra i wyzwalać nas z tej pychy narodowej, która tak łatwo nas zaślepia na prawdziwe war­tości i zalety innych narodów, i która ostatecznie sprowadza się do pychy osobistej i z niej wyrasta. Mój naród jest najlepszy, ba, nawet jedyny, pełnowartościowy, po prostu dlatego, że jest moim! Podobnie i egoizm narodowy spro­wadza się w ostatniej linii do zwykłego egoizmu osobistego, do najpospolitszego sobkostwa – aby mnie było dobrze!

Podobnie więc jak to czyni w stosunkach po­między pojedynczymi ludźmi, tak samo i w życiu międzynarodowym pokora powinna dać nam to stałe dążenie do odszukiwania w innych naro­dach najpierw tego, co jest dobre, co przedsta­wia pozytywne, twórcze wartości, co jest wspól­nym dobytkiem ludzkości i co wszystkich nas łączy, a nie dzieli. I u innych narodów powin­niśmy doszukiwać się najpierw pierwiastków Bo­żych.

Pycha narodowa zwykła wprost przeciwnie postępować. Wynosząc pod niebiosa własne na­sze zalety narodowe, prawdziwe lub urojone, daje ona jednocześnie tę fatalną skłonność sądzenia innych narodów podług ich wad i złych stron, podług tych czynników ich życia, które ich sta­wiają niżej od nas, lub chociażby tylko ich od nas różnią – słowem, podług tego, co dzieli, a nie tego, co łączy. Ilu w tym wymyślaniu na wszyst­kich sąsiadów i wywyższaniu się nad nich widzi przejaw prawdziwego patriotyzmu? Ilu spotyka­my faryzeuszy takiego patriotyzmu, którzy, przejąwszy raczej wady niż zalety swego na­rodu, wołają potem: „Boże dziękuję Tobie, że nie jestem jako inni ludzie drapieżni, niespra­wiedliwi (…)” (Łk 18,11)?

To ciasne nastawienie umysłów, jakie pycha narodowa wytwarza, daje się szczególnie we znaki tam, gdzie kilka narodów współżyje razem; nie­raz bywa ono nawet bardzo poważną zaporą na drodze szerzenia się prawdziwej wiary, jak to dzieje misji świadczą. Przed kilku laty w do­skonałym dwutygodniku belgijskim „Revue Catholique des Idées et des Faits” ukazał się bardzo znamienny pod tym względem artykuł p.t. „Swami, Padre et Saheb”, obrazujący bardzo do­bitnie to ciche hamowanie postępu katolicyzmu w Indiach przez rywalizację pychy narodowej niektórych misjonarzy europejskich.

Zagadnienie staje się jeszcze bardziej zawiłe, gdy obok pychy działają nienawiści i antago­nizmy, które nieraz od wieków dzielą sąsiadu­jące ze sobą ludy. Narody niesąsiadujące ze sobą zbyt blisko i niemające bezpośrednio sprzecz­nych interesów, łatwiej unikają nieporozumień i łatwiej nawza­jem dochodzą do obiektywnej oceny swych zalet narodowych. I tu jednak zdarza się, że przemijające konflikty, rozdrażniwszy py­chę narodową, umieją czasem w straszny sposób zamącić obiektywność sądów.

Cóż jednak dopiero dzieje się tam, gdzie między dwoma narodami istnieją odwieczne przeciwieństwa interesów i gdzie żadnej nie mo­żna mieć nadziei, aby mogły one być w bliskiej przyszłości uzgodnione! Jakże niezmiernie trudno jest w takich konfliktach, których świat jest pe­łen, o ludzi, którzy by umieli wznieść się ponad te opary zadrażnionej pychy, snujące się nad zwaśnionymi stronami, i starali się zachować spra­wiedliwy, obiektywny sąd o prawdziwej wartości przeciwników! Jak często i między narodami o starej katolickiej kulturze można się natknąć na prawdziwy mur uprzedzeń, który nie pozwala im dojrzeć po drugiej stronie całego dobra, które się tam znajduje!

Wobec takich zatargów i waśni winno w nas powstawać gorące pragnienie szukania w nad­przyrodzonych skarbach naszej wiary tych wyż­szych czynników, które by miały moc zbliżać do siebie dzieci jednego Ojca, który jest w niebie, a jeszcze bardziej dzieci jednej matki Kościoła. Do nich to należy i ta czynna pokora, która winna być w środowiskach katolickich bardziej uświa­domiona, a następnie i w czyn wprowadzona, zarówno w stosunkach prywatnych, jak i społecz­nych, narodowych i międzynarodowych.

Łatwo sobie wyobrazić, jakiego ducha po­koju i zgody mogłaby ona wprowadzić do sto­sunków między narodami i jaką rolę mogliby odegrać katolicy wszystkich krajów, gdyby starali się wnieść do wszystkich zatargów międzynarodo­wych ten szczery nastrój umysłu i woli odkrywa­nia najpierw tego, co jest w przeciwnikach do­brego, zamiast zatrzymywania się najpierw nad złem i powiększania go jeszcze w dodatku. Na­raziłoby ich to może nieraz na ostre krytyki i w chwilach silniejszego napięcia nerwów spotka­liby się może i z zarzutem zdrady lub przynaj­mniej osłabiania odporności i szerzenia defetyzmu. Ale błahe były by to zarzuty! W ich życzliwym ustosunkowaniu się do przeciwników nawet wtedy, gdy twarda rzeczywistość każe z nimi walczyć o każdą piędź ziemi, tkwić będzie o wiele więcej mocy do wytrwania, niż w wyzwi­skach i urąganiach, którymi faryzeusze patriotyzmu zwykli obrzucać przeciwników.

Ożywieni tym rycerskim duchem uszanowania tego wszystkiego, co jest dobre w przeciwniku, gotowi zawsze szczerze i z radością pochylić gło­wę przed tymi Bożymi pierwiastkami cnoty i mocy duchowej, które się we wszystkich narodach da­dzą odnaleźć, katolicy całego świata mogliby się stać prawdziwym cementem zgody i miłości braterskiej w tym świecie, tak bardzo dziś podzielonym i rozdartym.

V.

Czyż byłoby utopią wierzyć w możliwość zrealizowania czegoś podobnego? Zapewne, że pełne urzeczywistnienie zgody ludów nie jest możliwe do osiągnięcia na tym świecie, a to dla­tego, że pycha osobista, będąca źródłem pychy narodowej, jest w nas najgłębszym następstwem grzechu pierworodnego, z którego ludzkość nig­dy się nie wyleczy. Nieliczenie się z tym rozdźwiękiem wprowadzonym do naszej natury przez pierwszych naszych rodziców jest grzechem pier­worodnym pacyfizmu, czyniącym tyle najszlachetniejszych jego wysiłków tak zupełnie bezpłodnymi. Wszelkie systemy, mające ratować ludzkość, a zapominające o grzechu pierworodnym, a priori winny być uważane za utopie.

Ale któż by śmiał nazwać utopią nadzieję na pew­ne zbliżenie się narodów nawet najbardziej powaśnionych, dzięki głębszemu przejęciu się zasadami wiary chrześcijańskiej i ści­ślejszemu praktykowaniu wskazań miłości chrze­ścijańskiej oraz tej pokory pozytywnej i czynnej, któ­rej te kilka stron poświęciliśmy? Któż by mógł nie widzieć ogromnych korzyści, jakie by mogło przynieść powaśnionym narodom powstanie w ło­nie każdego z nich grup, choćby i nielicznych, które by sobie za cel postawiły praktykowanie tej czynnej pokory w stosunkach międzynarodo­wych i przeciwstawianie się orgiom szowinizmu zaślepiającego współczesny świat? I czyż do pod­jęcia tej inicjatywy nie są powołani w pierwszym rzędzie katolicy świadomi odpowiedzialności, jaka na nich ciąży? (…)

Święty Tomasz w jednym krótkim zdaniu do­skonale uwydatnia tę moc wyzwolenia, jaką praw­dziwa pokora chrześcijańska, gdy jest czynnie praktykowana, do stosunków ludzkich wprowadza: est quasi quaedam dispositio ad liberum accessum hominis in spiritualia et divina bona1. Jest ona jakby pewnym usposobieniem, dającym człowiekowi swobodny dostęp do dóbr duchowych i Bożych.

Otóż dziś najważniejszym z dóbr duchowych, do których cały świat ręce wyciąga, jest pokój świata, zgoda między narodami, porozumienie i u­kojenie waśni. O nie to Kościół wciąż zasyła mo­dły do Boga, którego już Izajasz nazywał Księciem Pokoju2. Da pacem Domine in diebus nostris” – daj nam Panie pokój za dni naszych!

Największą przeszkodą na tej drodze jest nasza własna pycha, przybierająca w stosunkach międzynarodowych kształty pychy narodowej czy­li szowinizmu. Jej to świat katolicki powinien przeciwstawić inny nastrój ducha, a dać mu go może tylko cnota pokory chrześcijańskiej, po­kory czynnej, szczerej, pogodnej, chętnie uznającej, bez dąsania się, że ten Bóg, który tak hojną dłonią obdarzył nasz naród swymi darami, nie­mniej hojnym był i dla innych ludów.

Wprowadźmy nieco tego nastroju w nasze stosunki z innymi narodami za każdym razem, gdy się z nimi spotkamy, czy to na arenie życia spo­łecznego lub politycznego, czy też w codziennym obcowaniu życia prywatnego, a znaczny krok na­przód w dążeniu do pokoju Chrystusowego w Królestwie Chrystusowym będzie uczyniony.

Jacek Woroniecki OP

Źródło: „Szkoła Chrystusowa”, r. V, t. 8, 1934, s. 9-24, dostępne w dominikańskiej bibliotece cyfrowej Armarium.

1 Summa teologii, 2-2, q. 161, a. 5, ad 4.

2 Iz 9,6.

 

Wykorzystane grafiki:

 

BACK TO TOP