W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł:
„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi,
że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom.
Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” (Łk 10,21).
I.
Droga dziecięctwa duchowego, tak żywo interesująca umysły odkąd św. Tereska Martin spopularyzowała ją swym świętym życiem, była tą prawdą wiary, na której myśl, jak nam powiada św. Łukasz, rozradował się Jezus w Duchu Świętym. A radość tę sprawiła Mu nie sama tylko nauka o nastroju dziecięcym, koniecznym aby wejść do Królestwa niebieskiego (Mt 18, 3), ale i ten nieskończony szereg ilustrujących ją w ciągu wieków postaci, który dusza Zbawiciela, połączona hipostatycznie z odwiecznym Słowem Bożym, widziała jak na dłoni przed sobą. Między nimi gdzieś w głębi wieków umysł Jego dostrzegał świętą karmelitankę z Lisieux i widok tej duszy, tak głęboko przejętej nauką o konieczności stania się dzieckiem wobec Boga, napełniał niewysłowioną radością Jego Boskie Serce.
I my przeto, idąc za przykładem Chrystusa, winniśmy się radować w Duchu Świętym i tą doktryną, żądającą od nas, abyśmy się stali dziećmi wobec Boga, i tymi cudownymi przykładami dziecięctwa duchowego, jakie u świętych spotykamy, i wreszcie tą śliczną dzieciną, którą nam w naszych czasach Bóg zesłał na to, aby nam przypomnieć to żądanie dziecięctwa duchowego, zbyt zapomniane w ostatnich wiekach.
Chcąc jednak, by nasza radość była pełna, winniśmy starać się przeniknąć głębiej ten punkt doktryny chrześcijańskiej i zrozumieć, na czym w swej istocie polega ta droga dziecięctwa duchowego, której św. Tereska stała się jednocześnie i tą gorącą orędowniczką i tym porywającym przykładem. Winniśmy to uczynić tym bardziej, że źle zrozumiana nauka ta może nie tylko zrazić swą naiwnością i tym jakby pewnym zrezygnowaniem z pełni rozwoju umysłowego, do którego każdy człowiek dąży, gdy z lat dziecinnych wyjdzie.
Wszak i św. Paweł naucza, że „gdy był dzieckiem, mówił jak dziecko, czuł jak dziecko, myślał jak dziecko, kiedy zaś stał się mężem, wyzbył się tego, co dziecięce” (1 Kor 13,11). Boć w samej rzeczy, czy ten całkowity rozwój naszych sił fizycznych i psychicznych nie jest nam dany w samej naszej naturze przez jej Stwórcę – Boga? I czyż nie powinien On nam przeto służyć także dla szerzenia chwały Bożej na ziemi i osiągnięcia celu naszego życia po śmierci? Jakże mamy się go przeto wyrzekać i upatrywać ideału doskonałości chrześcijańskiej w pozostawaniu dzieckiem?
Dla zrozumienia przeto drogi dziecięctwa duchowego winniśmy koniecznie dotrzeć do jej fundamentów teologicznych, albo, aby prościej się wyrazić, sprowadzić ją do zwykłych danych katechizmu. Wtedy stanie się dla nas jasne, dlaczego Chrystus się nią radował, gdyż zobaczymy, że dotyka ona tego, co jest najistotniejsze w dziele Odkupienia i Zbawienia, tego co jest „jedno potrzebne„ (por. Łk 10,42).
Pozwoli nam to jednocześnie zrozumieć opatrznościową misję św. Teresy Martin, która właściwie niczego nowego nie odkryła – w dziedzinie wiary nic nowego być nie może – ale odświeżyła nam i podała w nowej postaci odwieczne prawdy, na których całe życie duchowe się opiera, a które w ostatnich wiekach pokryte były jakby lekką powłoką zapomnienia.
Dziś więc, kiedy Stolica Apostolska w cudownych ramach bazyliki św. Piotra przedstawia nam młodziutką karmelitankę z Lisieux jako wzór doskonałości chrześcijańskiej, zapytajmy się, jaki jest ten szczególny rys jej świętości, który Kościół pragnie przede wszystkim podkreślić, stawiając ją dziś na ołtarzach całego świata.
Zacznijmy od pytania o to, czym jest religia w życiu dziecka.
Nieraz u ludzi, którzy swą niechęć do życia religijnego maskują pewnymi mniej lub bardziej światowymi pozorami szacunku dla tych najwyższych przejawów życia duchowego, można się spotkać z żądaniem, aby dzieci nie wprowadzać za wcześnie do świata nadprzyrodzonego, gdyż jest on dla nich za wysoki, za trudny: że winne one być najpierw należycie wychowane w zakresie życia moralnego przyrodzonego, a wtedy dopiero będą mogły powoli wejść do dziedziny nadprzyrodzonej, tak niedostępnej dla przyrodzonych sił człowieka.
Stanowisko to dowodzi nie tylko nieznajomości podstawowych czynników życia nadprzyrodzonego, ale też i psychiki dziecka. Rzecz ma się wprost przeciwnie: moralne wymagania życia nadprzyrodzonego są dla dziecka dużo przystępniejsze, niż moralne wymagania życia przyrodzonego.
Ześrodkujmy całe to zagadnienie na porównaniu cnót kardynalnych z cnotami teologicznymi: pierwsze obejmują całokształt naszego życia moralnego w dziedzinie przyrodzonej, drugie dodają do tego całokształtu czynnik nadprzyrodzony, mający to wszystko, co jest twórczego w dziedzinie przyrodzonej oczyścić, rozwinąć i podnieść na wyższy poziom, niedostępny dla sił ludzkich, pozostawionych sobie. Otóż wystarczy pobieżny rzut oka na cnoty kardynalne, aby się przekonać, jak są one dla wieku dziecięcego trudne. O roztropności nie może być mowy, bo do tego potrzeba doświadczenia życiowego, którego w młodym wieku mieć nie można, z braku zaś wyrobionej roztropności żadna cnota nie może należycie funkcjonować. Dziecko igrać będzie z ogniem i wodą, a bać się ciemnego pokoju, z łakomstwem rzuci się na łakocie, a będzie grymasić nad pożywnym pokarmem, sprawiedliwość przybierze dlań doktrynerskie formy utopijnej równości między ludźmi.
Jakże inaczej rzecz się ma z cnotami teologicznymi. Całe umysłowe życie dziecka polega na przyjmowaniu na wiarę tego, co mu otoczenie opowiada; gdy więc w chwili dojścia do odpowiedniego używania rozumu, Kościół zwraca się doń z wezwaniem, aby uwierzyło w to, co sam Bóg nam opowiedział, znajduje je jak najlepiej usposobione, aby dać to wewnętrzne przyzwolenie swego dziecięcego umysłu: nie jest to dlań czymś rzadkim, niezwykłym, trudnym, wszak ono tylko tym żyje i w dziedzinie umysłowej nic innego niemal nie umie robić, jak tylko wierzyć. Podobnie ma się rzecz z nadzieją: całe przyrodzone życie dziecka oparte jest na tej ufności, że starsi, rodzice czy też opiekunowie dostarczą mu tego wszystkiego, co mu będzie potrzebne. Osiągnięcie wielkich celów życia nie wydaje mu się trudne, bo o trudnościach tego życia nie ma pojęcia, a przyzwyczajone do serdecznej opieki rodzinnej, nie wątpi, że nigdy jej nie zabraknie. I tu więc, gdy Kościół w pewnym momencie rozwoju umysłowego staje przed nim z kategorycznym żądaniem, aby całą swą nadzieję położył w Bogu, nie wymaga on od niego niczego nowego, niezwykłego, ale daje tylko wyższy cel i wyższe pobudki temu usposobieniu, które dominowało w całym jego dotychczasowym życiu.
Wreszcie i miłość jest dla dziecka czymś nadzwyczaj łatwym, ona mu poniekąd cały czas wypełnia. Wszystko, co piękne, dobre i zacne, natychmiast je porywa ku sobie; a choć w dziecku nieraz budzą się odruchy samolubstwa, zwracające wszystko ku sobie, to jednak ta opieka, która go otacza i daje pewność, że niczego mu nie braknie, pozwala mu dużo bardziej zapominać o sobie i wychodzić z siebie, poddając się impulsom miłości. Toteż spotykamy nieraz u dzieci śliczne i wzruszające przykłady tej chęci zapomnienia o sobie i poświęcenia się dla tych, których kochają. I ten przeto na pozór tak trudny akt miłości doskonałej Boga, którego Kościół od nich żąda, gdy dojdą do używania rozumu, znajduje ich doskonale usposobionymi do wyznania Bogu, że Go kochają nad wszystko, nad siebie samych i nad to dobro, którego się dla siebie od Niego spodziewają.
Jasne jest przeto, że cnoty teologiczne doskonale odpowiadają psychice dziecka, że mają w sobie coś formalnie dziecinnego, jakby przejętego z warunków, w jakich się znajduje umysł dziecięcy. To nam też tłumaczy trudności, jakie napotykają w praktyce cnót teologicznych ludzie dorośli, którzy wyszli już z okresu dziecięcego i, idąc samodzielnie przez życie, zapomnieli o psychice swych lat sielskich-anielskich. Dla nich to, a nie dla dzieci, cnoty teologiczne stanowią prawdziwą trudność; od nich to wymagają one pewnego zaparcia się siebie i tej psychiki, właściwej umysłom dojrzałym, wyemancypowanym z więzów dzieciństwa.
W samej rzeczy, w miarę jak człowiek podąża przez życie, przekonuje się, że ludziom nie sposób we wszystkim wierzyć, ale że trzeba zachować umiar między łatwowiernością a niedowiarstwem i własnym rozumem sądzić to, co się słyszy. Widzi on się następnie zmuszonym coraz bardziej liczyć na siebie i coraz mniej rachować na to, co inni dla niego zrobią; a i młodzieńcze porywy wyrzeczenia się wszystkiego dla innych musi raz po raz hamować przez wzgląd na różne zobowiązania osobiste, rodzinne czy też społeczne. W stosunku do ludzi winien on przestać być dzieckiem, winien się uniezależnić i usamodzielnić, i całe wychowanie, które w młodych latach otrzymał, do tego celu zmierzało, aby w nim rozwinąć tę zdolność dawania sobie rady samemu w życiu.
Przestając jednak być dzieckiem w stosunku do ludzi, człowiek nie może nigdy przestać nim być w stosunku do Boga i do Kościoła. I oto nieraz na progu dojrzałości rozgrywają się tragiczne zmagania duszy z Bogiem o tę samodzielność, którą chciałaby mieć w tej dziedzinie, w której służyć to królować. Nawet jeśli nic złego jej nie pociąga, to ta samodzielność pierwszych poczynań dojrzałego wieku ją upaja i konieczność dziecięcego stosunku do Boga, a jeszcze bardziej do Kościoła, wydają się jej krzywdą i ujmą. a cnoty teologiczne kajdanami.
A Chrystus Pan mówi: „Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego” (Mk 10, 15) i żadne protesty i bunty całego nawet świata nie sprawią, aby się słowa Pańskie nie wypełniły.
Jesteśmy wszyscy dziećmi Bożymi i cały rozkwit naszego życia duchowego zależy od tego, abyśmy się tym dziecięctwem do głębi przejęli, abyśmy żyli całą pełnią cnót teologicznych. To jest sekret św. Tereski Martin. Bóg jej powierzył zadanie nie tyle objawienia go światu, bo to są odwieczne prawdy chrześcijańskie, którymi żyli wszyscy święci, ale przypomnienia o nim słowem i życiem, gdyż świat zbyt zapomniał o nim w ostatnich wiekach. (cdn.)
Wykorzystane grafiki:
- Zdjęcie św. Teresy Martin w wieku ok. 15 lat, za portalem Wikipedia.
- Zdjęcie Kościół i dziecko, fot. Greg Neate, udostępnione na licencji CC BY 2.0.
- Mary Cassat, Kąpiel, XIX w., obecnie w Art Institute of Chicago.
- Caspar David Friedrich, Etapy życia, XIX w., obecnie w Museum der bildenden Künste.