MENU
Jacek Woroniecki OP, „Posłannictwo św. Teresy od Dzieciątka Jezus” (cz. I)

W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł:
„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi,
że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom.
Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”
 (Łk 10,21).

I.

Droga dziecięctwa duchowego, tak żywo inte­resująca umysły odkąd św. Tereska Martin spopularyzowała ją swym świętym życiem, była tą prawdą wiary, na której myśl, jak nam po­wiada św. Łukasz, rozradował się Jezus w Duchu Świętym. A radość tę sprawiła Mu nie sama tylko nauka o nastroju dziecięcym, koniecznym aby wejść do Królestwa niebieskiego (Mt 18, 3), ale i ten nieskończony szereg ilustrujących ją w ciągu wieków postaci, który dusza Zbawiciela, połączona hipostatycznie z odwiecznym Słowem Bożym, widziała jak na dłoni przed sobą. Mię­dzy nimi gdzieś w głębi wieków umysł Jego dostrzegał świętą karmelitankę z Lisieux i widok tej duszy, tak głęboko przejętej nauką o ko­nieczności stania się dzieckiem wobec Boga, na­pełniał niewysłowioną radością Jego Boskie Serce.

Św. Teresa Martin w wieku ok. 15 lat.

Św. Teresa Martin w wieku ok. 15 lat.

I my przeto, idąc za przykładem Chrystusa, winniśmy się radować w Duchu Świętym i tą doktry­ną, żądającą od nas, abyśmy się stali dziećmi wobec Boga, i tymi cudownymi przykładami dzie­cięctwa duchowego, jakie u świętych spotykamy, i wreszcie tą śliczną dzieciną, którą nam w na­szych czasach Bóg zesłał na to, aby nam przy­pomnieć to żądanie dziecięctwa duchowego, zbyt zapomniane w ostatnich wiekach.

Chcąc jednak, by nasza radość była pełna, winniśmy starać się przeniknąć głębiej ten punkt doktryny chrześcijańskiej i zrozumieć, na czym w swej istocie polega ta droga dziecięctwa du­chowego, której św. Tereska stała się jednocześnie i tą gorącą orędowniczką i tym porywającym przykładem. Winniśmy to uczynić tym bardziej, że źle zrozumiana nauka ta może nie tylko zrazić swą naiwnością i tym jakby pewnym zrezygnowa­niem z pełni rozwoju umysłowego, do którego każdy człowiek dąży, gdy z lat dziecinnych wyjdzie.

Wszak i św. Paweł naucza, że „gdy był dzieckiem, mówił jak dziecko, czuł jak dziecko, myślał jak dziecko, kiedy zaś stał się mężem, wyzbył się tego, co dziecięce” (1 Kor 13,11). Boć w samej rzeczy, czy ten całko­wity rozwój naszych sił fizycznych i psychicznych nie jest nam dany w samej naszej naturze przez jej Stwórcę – Boga? I czyż nie powinien On nam przeto służyć także dla szerzenia chwały Bożej na ziemi i osiągnięcia celu naszego życia po śmier­ci? Jakże mamy się go przeto wyrzekać i upatry­wać ideału doskonałości chrześcijańskiej w po­zostawaniu dzieckiem?

Dla zrozumienia przeto drogi dziecięctwa du­chowego winniśmy koniecznie dotrzeć do jej fundamentów teologicznych, albo, aby prościej się wyrazić, sprowadzić ją do zwykłych danych katechizmu. Wtedy stanie się dla nas jasne, dla­czego Chrystus się nią radował, gdyż zobaczymy, że dotyka ona tego, co jest najistotniejsze w dziele Odkupienia i Zbawienia, tego co jest „jedno potrzebne (por. Łk 10,42).

Pozwoli nam to jednocześnie zrozumieć opatrz­nościową misję św. Teresy Martin, która właści­wie niczego nowego nie odkryła – w dziedzinie wiary nic nowego być nie może – ale odświeżyła nam i podała w nowej postaci odwieczne prawdy, na których całe życie duchowe się opiera, a które w ostatnich wiekach pokryte były jakby lekką powłoką zapomnienia.

Dziś więc, kiedy Stolica Apostolska w cudow­nych ramach bazyliki św. Piotra przedstawia nam młodziutką karmelitankę z Lisieux jako wzór doskonałości chrześcijańskiej, zapytajmy się, jaki jest ten szczególny rys jej świętości, który Kościół pragnie przede wszystkim podkreślić, stawiając ją dziś na ołtarzach całego świata.

"Kościół i dziecko" (fot. Greg Neate)

„Kościół i dziecko” (fot. Greg Neate)

Zacznijmy od pytania o to, czym jest religia w życiu dziecka.

Nieraz u ludzi, którzy swą niechęć do życia religijnego maskują pewnymi mniej lub bardziej światowymi pozorami szacunku dla tych najwyż­szych przejawów życia duchowego, można się spotkać z żądaniem, aby dzieci nie wprowadzać za wcześnie do świata nadprzyrodzonego, gdyż jest on dla nich za wysoki, za trudny: że winne one być najpierw należycie wychowane w zakre­sie życia moralnego przyrodzonego, a wtedy do­piero będą mogły powoli wejść do dziedziny nadprzyrodzonej, tak niedostępnej dla przyrodzo­nych sił człowieka.

Stanowisko to dowodzi nie tylko nieznajomości podstawowych czynników życia nadprzyrodzone­go, ale też i psychiki dziecka. Rzecz ma się wprost przeciwnie: moralne wymagania życia nad­przyrodzonego są dla dziecka dużo przystępniejsze, niż moralne wymagania życia przyrodzonego.

Ześrodkujmy całe to zagadnienie na porów­naniu cnót kardynalnych z cnotami teologicznymi: pierwsze obejmują całokształt naszego życia mo­ralnego w dziedzinie przyrodzonej, drugie dodają do tego całokształtu czynnik nadprzyrodzony, ma­jący to wszystko, co jest twórczego w dziedzinie przyrodzonej oczyścić, rozwinąć i podnieść na wyższy poziom, niedostępny dla sił ludzkich, po­zostawionych sobie. Otóż wystarczy pobieżny rzut oka na cnoty kardynalne, aby się przekonać, jak są one dla wieku dziecięcego trudne. O roztrop­ności nie może być mowy, bo do tego potrzeba doświadczenia życiowego, którego w młodym wie­ku mieć nie można, z braku zaś wyrobionej roz­tropności żadna cnota nie może należycie funkcjo­nować. Dziecko igrać będzie z ogniem i wodą, a bać się ciemnego pokoju, z łakomstwem rzuci się na łakocie, a będzie grymasić nad pożywnym pokarmem, sprawiedliwość przybierze dlań dok­trynerskie formy utopijnej równości między ludź­mi.

Mary Cassat, "Kąpiel"

Mary Cassat, „Kąpiel”

Jakże inaczej rzecz się ma z cnotami teolo­gicznymi. Całe umysłowe życie dziecka polega na przyjmowaniu na wiarę tego, co mu otocze­nie opowiada; gdy więc w chwili dojścia do od­powiedniego używania rozumu, Kościół zwraca się doń z wezwaniem, aby uwierzyło w to, co sam Bóg nam opowiedział, znajduje je jak najlepiej usposobione, aby dać to wewnętrzne przy­zwolenie swego dziecięcego umysłu: nie jest to dlań czymś rzadkim, niezwykłym, trudnym, wszak ono tylko tym żyje i w dziedzinie umy­słowej nic innego niemal nie umie robić, jak tylko wierzyć. Podobnie ma się rzecz z nadzie­ją: całe przyrodzone życie dziecka oparte jest na tej ufności, że starsi, rodzice czy też opieku­nowie dostarczą mu tego wszystkiego, co mu będzie potrzebne. Osiągnięcie wielkich celów ży­cia nie wydaje mu się trudne, bo o trudnościach tego życia nie ma pojęcia, a przyzwyczajone do serdecznej opieki rodzinnej, nie wątpi, że nigdy jej nie zabraknie. I tu więc, gdy Kościół w pew­nym momencie rozwoju umysłowego staje przed nim z kategorycznym żądaniem, aby całą swą nadzieję położył w Bogu, nie wymaga on od niego niczego nowego, niezwykłego, ale daje tylko wyż­szy cel i wyższe pobudki temu usposobieniu, któ­re dominowało w całym jego dotychczasowym życiu.

Wreszcie i miłość jest dla dziecka czymś nad­zwyczaj łatwym, ona mu poniekąd cały czas wy­pełnia. Wszystko, co piękne, dobre i zacne, na­tychmiast je porywa ku sobie; a choć w dziecku nieraz budzą się odruchy samolubstwa, zwracające wszystko ku sobie, to jednak ta opieka, która go otacza i daje pewność, że niczego mu nie braknie, pozwala mu dużo bardziej zapominać o sobie i wychodzić z siebie, poddając się im­pulsom miłości. Toteż spotykamy nieraz u dzieci śliczne i wzruszające przykłady tej chęci zapo­mnienia o sobie i poświęcenia się dla tych, któ­rych kochają. I ten przeto na pozór tak trudny akt miłości doskonałej Boga, którego Kościół od nich żąda, gdy dojdą do używania rozumu, znaj­duje ich doskonale usposobionymi do wyznania Bogu, że Go kochają nad wszystko, nad siebie samych i nad to dobro, którego się dla siebie od Niego spodziewają.

Jasne jest przeto, że cnoty teologiczne dosko­nale odpowiadają psychice dziecka, że mają w so­bie coś formalnie dziecinnego, jakby przejętego z warunków, w jakich się znajduje umysł dzie­cięcy. To nam też tłumaczy trudności, jakie napo­tykają w praktyce cnót teologicznych ludzie do­rośli, którzy wyszli już z okresu dziecięcego i, idąc samodzielnie przez życie, zapomnieli o psychice swych lat sielskich-anielskich. Dla nich to, a nie dla dzieci, cnoty teologiczne stanowią prawdziwą trudność; od nich to wymagają one pewnego zaparcia się siebie i tej psychiki, właściwej umy­słom dojrzałym, wyemancypowanym z więzów dzieciństwa.

Caspar David Friedrich, "Etapy życia"

Caspar David Friedrich, „Etapy życia”

W samej rzeczy, w miarę jak człowiek podąża przez życie, przekonuje się, że ludziom nie spo­sób we wszystkim wierzyć, ale że trzeba zacho­wać umiar między łatwowiernością a niedowiar­stwem i własnym rozumem sądzić to, co się słyszy. Widzi on się następnie zmuszonym coraz bardziej liczyć na siebie i coraz mniej rachować na to, co inni dla niego zrobią; a i młodzieńcze porywy wyrzeczenia się wszystkiego dla innych musi raz po raz hamować przez wzgląd na różne zobowią­zania osobiste, rodzinne czy też społeczne. W sto­sunku do ludzi winien on przestać być dzieckiem, winien się uniezależnić i usamodzielnić, i całe wy­chowanie, które w młodych latach otrzymał, do tego celu zmierzało, aby w nim rozwinąć tę zdolność dawania sobie rady samemu w ży­ciu.

Przestając jednak być dzieckiem w stosunku do ludzi, człowiek nie może nigdy przestać nim być w stosunku do Boga i do Kościoła. I oto nieraz na progu dojrzałości rozgrywają się tra­giczne zmagania duszy z Bogiem o tę samodziel­ność, którą chciałaby mieć w tej dziedzinie, w któ­rej służyć to królować. Nawet jeśli nic złego jej nie pociąga, to ta samodzielność pierwszych poczynań dojrzałego wieku ją upaja i konieczność dziecięcego stosunku do Boga, a jeszcze bardziej do Kościoła, wydają się jej krzywdą i ujmą. a cnoty teologiczne kajdanami.

A Chrystus Pan mówi: „Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego” (Mk 10, 15) i żadne protesty i bunty całego nawet świata nie sprawią, aby się słowa Pańskie nie wypełniły.

Jesteśmy wszyscy dziećmi Bożymi i cały roz­kwit naszego życia duchowego zależy od tego, abyśmy się tym dziecięctwem do głębi przejęli, abyśmy żyli całą pełnią cnót teologicznych. To jest sekret św. Tereski Martin. Bóg jej powie­rzył zadanie nie tyle objawienia go światu, bo to są odwieczne prawdy chrześcijańskie, którymi żyli wszyscy święci, ale przypomnienia o nim słowem i życiem, gdyż świat zbyt zapomniał o nim w ostatnich wiekach. (cdn.)

Jacek Woroniecki OP

Źródło: „Szkoła Chrystusowa”, r. 2, t. 3, 1931, s. 81-88, dostępne w Dominikańskiej Bibliotece Cyfrowej „Armarium„.

Wykorzystane grafiki:

 

BACK TO TOP