MENU
Jacek Woroniecki OP, „Posłannictwo św. Teresy od Dzieciątka Jezus” (cz. II)

Doktryna dziecięctwa duchowego, która z cichego grobu w Lisieux promienieje na świat cały, nie jest niczym innym, jak wezwaniem, aby sobie uświadomić podstawową doniosłość dla życia duchowego cnót teologicznych o tak dziecięcym charakterze i aby żyć całą ich peł­nią.

broad-and-narrow-way

Charlotte Reihlen, Herr Schacher, „Szeroka i wąska droga [do piekła i nieba]”

Zobaczymy teraz, jak sama święta karmelitanka tą doktryną żyła i jak w niej znalazła drogę do świętości. Aczkolwiek jasna i prosta, droga ta nie była bynajmniej łatwą, jak by to się z Życia, napisanego przez nią samą, zdawało: w miarę jak nowe dokumenty i świadectwa odsłaniają nam szczegóły jej krótkiego pobytu na Ziemi, przekonujemy się, że ją Bóg prowadził ścieżką wąską, stromą i pełną cierni. Jak każdą duszę wybraną i przeznaczoną do tego, aby tu na Ziemi dotarła do szczytów doskonałości, dostępnych śmiertelnikom, tak i ją Bóg poddał głębokiemu procesowi oczyszczenia – tym radykalniejszemu, że w bardzo krótkim czasie miał ją doprowadzić do tej dojrzałości duchowej, która jej była przeznaczona.

Podobne procesy oczyszczenia są w najogólniejszych zarysach jednakowe u wszystkich świętych, ale gdy wejdziemy w szczegóły przekonujemy się, że w tych ogólnych ramach panuje rozmaitość niemal nieskończona – że każdą duszę Bóg rzeźbi podług osobnego wzoru, zrodzonego z nieskończonej miłości, jaką do niej żywi i mającego na celu uwydatnić te odrębne cechy świętości, przeznaczone jej przez Stwórcę. Stąd nieskończona różność w przejawach świętości, stąd o każdym z tych wielkich wybrańców Bożych można powtórzyć te słowa, tak często spotykane w oficjach mszalnych świętych: „Nie jest znaleziony podobny mu, który by tak jak on zachował prawo Najwyższego” (Msza Statuit)[1].

W postaci św. Tereski Martin Bóg chciał nam dać żyjący wzór dziecięctwa duchowego, toteż na pierwszy plan jej życia duchowego wysuwają się cnoty teologiczne i to w tym, co mają właśnie w sobie najbardziej dziecięcego.

Porządek nadprzyrodzony nie łamie i nie niszczy porządku przyrodzonego, owszem podnosi go, oczyszcza i do wyższych celów skierowuje. Stąd i cnoty teologiczne nic czynią zbędnymi funkcji przyrodzonych naszego umysłu, ale nadają im swą moc i swe światło, i wprzęgają do służby Bogu. Niestety, wiemy, że nieraz to przenikanie się wzajemnie czynników przyrodzonych i nadprzyrodzonych jest bardzo powierzchowne lub nawet czasami tylko pozorne. Wielu ludzi używa cnót teologicznych tylko w kościele i gdy zeń wyjdą, życiem ich kieruje rozum przyrodzony, operujący często ziemskimi motywami. Nadprzyrodzone pierwiastki życia duchowego są u nich jakby odgrodzone od przyrodzonych, nie przenikają ich tak, jak powinny i nie kierują ich działalnością. Religia takich ludzi nie wypełnia ich życia ale idzie poniekąd obok niego.

Otóż kiedy Bóg chce podnieść jakąś duszę do wyższych stopni doskonałości i uczynić całkowicie powolną swej świętej woli, nie tylko żąda całkowitego przeniknięcia przyrodzonego życia moralnego pierwiastkami nadprzyrodzonymi, ale nieraz jakby paraliżuje czynniki przyrodzone, pogrąża je w jakąś mgłę lub nawet noc i czeka, aż dusza nauczy się żyć tylko wiarą, nadzieją i miłością. Wtedy to dziecięce cechy tych trzech cnót występują w całej pełni; człowiek dojrzały znowu staje się jak dziecko, słabe, niezdolne do samodzielnego wysiłku siłami przyrodzonymi: jednocześnie znikają wokoło podpory i podpórki ludzkie, na nic liczyć już nie można, trzeba się oddać Bogu na łaskę i niełaskę.

Przyjrzyjmy się, jak ten proces zaczął się w duszy św. Tereski i jak cudownie wycyzelował on w niej cnoty teologiczne.

Francisco de Zurbaran, "Św. Jan od Krzyża". Ten święty współbrat Teresy z XVI w. jest autorem poematu "Noc ciemna".

Francisco de Zurbaran, „Św. Jan od Krzyża”. Ten święty współbrat Teresy z XVI w. jest autorem poematu „Noc ciemna”.

Wiemy więc najpierw z jej zeznań w Żywocie, że jej tak silna promienna i niezachwiana wiara przeszła ogniową próbę nocy umysłu. Noc ta polega na tym, że w pewnej chwili wszelkie ro­zumowe racje, uzasadniające tak doskonale naszą wiarę, zaczynają się powoli chwiać i załamywać i na ich miejsce powstają coraz większe trudności w wierze. Wszystko, czego Kościół naucza, wydaje się raptem czymś niemożliwym, a na tle tej negacji wszystkiego, w co się dotąd tak łatwo wierzyło – własne życie, wyrzeczenia, powołanie – wydaje się istną niedorzecznością. Nie sposób w takim stanie przeciwstawić tym negacjom żadnego rozumowania – jedynym ratunkiem jest prosta, dziecinna wiara, która w podobnej opresji ducha staje się potężnym hymnem hołdu dla Boga.

Św. Tereska nie uznała za stosowne odkryć nam dokładniej tego procesu oczyszczenia lub jeśli tak wolno powiedzieć, udziecinnienia cnoty wiary, mamy jednak jedno cudowne jej powiedzenie, odsłaniające przed nami całą moc, jakiej jej dusza w tych zmaganiach nabrała. Oto nie tylko nie słyszymy, aby narzekała na tę próbę, ale wprost się nią raduje, widząc, jak jej to daje możność oddawania Bogu bardziej czystej i bezinteresownej czci: „Jakże słodko jest służyć Bogu w podobnej nocy i utrapieniu. Wszak tylko to jedno życie mamy, aby żyć wiarą!” Cudowne słowa, tak głęboko przenikające nieskończoną wartość hołdu, którą wiara w sobie zawiera!

Więcej danych co do oczyszczenia i udziecinnienia jej nadziei znajdziemy w spuściźnie św. Tereski. Proces ten nie tylko polega na łamaniu podpór i podpórek ludzkich tak, iżby wreszcie dusza w jednym tylko Bogu swą ufność złożyła, ale także na tym przeniknięciu się głębokim przeświadczeniem o własnej niemocy, o wiele bardziej niż brak pomocy z zewnątrz zmuszającej nas do ufnego uciekania się do Boga. Niemoc naszą czujemy wszyscy, ale zamiast brać z niej asumpt do nadziei, irytujemy się nią, rani ona naszą miłość własną, bo nie możemy się na to zdobyć, aby się czuć całkowicie dziećmi wobec Boga.

Otóż u św. Tereski znajdujemy wprost radość z tej niemocy. Ona widzi, że w niej jest źródło naszej mocy nadprzyrodzonej, bowiem Bóg – jak dobra matka – zawsze zajmie się najbardziej tym ze swych dzieci, które jest najsłabsze i najbardziej na Jego pomoc liczy. „Czuję to dobrze – mówiła ona raz do Jezusa – że gdybyś znalazł kiedy duszę jeszcze słabszą od mojej, jeśli to możliwe, miałbyś szczególne upodobanie, aby ją obdarzyć jeszcze większymi łaskami, byleby ona tylko chciała oddać się z całkowitym zaufaniem Twemu nieskończonemu miłosierdziu”. Tej bezgranicznej ufności nic nie powinno stanąć na przeszkodzie, nawet grzech najcięższy. Sama Święta nigdy nie skalała swej duszy grzechem śmiertelnym, a jednak nie to było źródłem jej ufności i nadziei: „czuję, mówiła ona, że gdybym miała na sumieniu wszystkie zbrodnie, które mogą być popełnione, nic bym nie straciła z mej ufności. […] wiem, czego się mam trzymać, gdy chodzi o miłość i miłosierdzie Boga”.

"Hiob wyszydzany przez przyjaciół"

„Hiob wyszydzany przez przyjaciół”

Od dzieciństwa już wprawiały ją w zachwyt te słowa Hioba: „By mnie też Bóg zabił, ufać w Nim będę” (Hi 13,15)[2], a w chwilach największych doświadczeń głęboką radość i pociechę jej sprawiało, gdy na nią kolej wypadała, aby w chórze recytować te słowa: „In te Domine speravi. W Tobie, Panie, położyłem nadzieję moją”.

A Bóg, nie szczędząc bólu i cierpienia, oczyszczał mocną ręką jej śliczną duszyczkę, usuwał wszelkie podpory, na których mogłaby mieć ochotę się oprzeć, wszelkie pociechy ludzkie, rodzinne czy nawet zakonne, zagłębiał coraz bardziej w ciemności wewnętrzne, w których poza promieniem wiary nic już nie świeciło, a i ten promień odkrywał tylko coraz bardziej własną niegodność i nieskończoną przepaść, dzielącą stworzenie od Stwórcy. „Co robisz – pytano ją – aby w takim opuszczeniu nie wpaść w zniechęcenie?” „Zwracam się do Boga i do wszystkich Świętych, odpowiadała, i pomimo wszystkiego tylko im dziękuję; sądzę, że chcą się przekonać jak daleko posunę moją nadzieję”. I posuwała ją, jak sama mówiła, aż do zuchwalstwa, jak to dzieci czynią, nie stawiając żadnych granic swej ufności w opiekę rodziców.

Z tej bezdennej ufności wypływa też i ta cudowna, jasna, promienna, a tak dziecinna w swych wyrażeniach i przejawach miłość Boga i bliźniego. Kto tak całkowicie zaufa Bogu i całą troskę o siebie na Niego złoży, ten nabywa niesłychanej jakiejś swobody ducha i wolności, która mu pozwala całkowicie poświęcić się miłości Bożej. Jego sprawami zajmuje się Bóg, on nie potrzebuje na nic czasu tracić i może cały ten czas oddać Bogu i Jego służbie.

Ta konieczność całkowitego zapomnienia o sobie, aby służyć Bogu bez podziału, jest wciąż obecną przed oczami św. Tereski, nie zapomina ona nigdy o tych słowach z Naśladowania: „Gdy tylko zaczynamy szukać siebie, przestajemy miłować”[3], a od siebie dodaje do nich jeszcze tę uwagę, że: „nic tak nie sterylizuje duszy, jak nawroty do siebie”.

Francisco Ribalta, "Chrystus obejmujący św. Bernarda z Clairvaux"

Francisco Ribalta, „Chrystus obejmujący św. Bernarda z Clairvaux”

Nikt lepiej od niej nie odpowiedział na te słowa Pascala, w których wyraża on pożądanie Boga „odczutego w sercu”. „Wcale nie pragnę, – to jej słowa, – miłości odczutej; byle by ona była odczuta przez Jezusa, to mi wystarczy”. Albo kiedy indziej: „To my winniśmy pocieszać Jezusa, a nie On nas”.

Toteż to głębokie zrozumienie największego, a nawet można powiedzieć jedynego niebezpieczeństwa, jakie zagraża życiu duchownemu w jego własnym rozwoju, jest dominującym akcentem w całym kierownictwie duchowym, jakie św. Tereska przekazywała swym nowicjuszkom: nie zwracać się do siebie, nie szukać siebie, nigdy w niczym, nawet, co najtrudniejsze, w miłości Bożej. Kochać Boga dla Boga, w myśl tych cudownych słów św. Franciszka Salezego: Ne cherchez pas le paradis de Dieu, mais le Dieu du paradis[4].

Dopiero w takiej atmosferze bezinteresowności mogą się w całej pełni rozwijać dziecinne cechy miłości. Staje się ona tą beztroską grą dzieci, które wymyślają tysiące figlów i niespodzianek, aby tym, których kochają, radość sprawić i z ukrycia przyglądają się tej radości. Czyż nie cudowny jest ten okrzyk jej serca: „Gdyby, co jest niemożliwe, sam Pan Bóg nie widział moich dobrych uczynków, nic by to mnie nie zasmucało. Ja Go tak kocham, że chciałabym Mu sprawić radość bez tego, aby wiedział, że to ja”.

Albo to gorące umiłowanie w niebie świętej woli Bożej w jak dziecinną formę zostało ujęte: „Nim wysłucham tych, którzy się będą do mnie modlili, spojrzę najpierw w oczy Boga, aby się przekonać, czy nie proszę o coś przeciwnego Jego woli”. A kiedy indziej po gorącej prośbie, zanie­sionej do Chrystusa, dodaje: „A jeśli odmówisz, kochać Cię będę jeszcze bardziej”.

Prawdziwie dziecięcą nutą brzmią też te akcenty radości nadprzyrodzonej, którymi całe życie św. Tereski jest wypełnione. Radość chrześcijańska, jak to doskonale św. Tomasz wskazuje, nie jest czymś odrębnym od miłości, ale jest jej promieniowaniem, jej pełnią. Im bardziej miłość opanuje duszę, złączy ją z Bogiem, wyzwoli z miłości własnej, z kłopotania się sobą, tym bardziej nadaje całemu życiu ten ton radości dziecięcej, wolnej od trosk i niepokojów.

Teresa Martin jako dziecko.

Teresa Martin jako dziecko.

Przyzwyczajona spotykać z uśmiechem każdą przykrość, każde cierpienie, słowem wszystko, co sprzeciwia się naszej woli, zdecydowana „zarówno cierpieć z miłości jak i radować się z miłości”, św. Tereska jest przekonana, że ta radość przynosi Bogu wielki hołd chwały i że „przykuwa wprost Serce Jezusa”. Toteż słysząc, że ktoś życie nazywa smutkiem, poprawia go zaraz:

„To wygnanie, a nie życie jest smutne. Piękną nazwę życia trzeba zachować dla tego, co się nie ma nigdy skończyć: ponieważ tym radujemy się już na tym świecie, przeto życie nie jest smutne ale radosne, i to bardzo radosne”.

„Jezus lubi serca radosne, dusze, które się doń uśmiechają”.

Można by osobny rozdział napisać pod tytułem: Doktryna św. Tereski o uśmiechu. Na razie wyrwijmy zeń ten jeden szczegół: gdy Święta ma wypełnić jakąś praktykę pokutną, przepisaną przez regułę, czyni to z uśmiechem, jak sama mówi: „Na to, aby Pan Bóg, niejako wprowadzony w błąd wyrazem twarzy, nie zdawał sobie sprawy, że przy tym cierpię”.

Tak, dopiero w tej królowej wszystkich cnót, jaką jest miłość, w całej pełni przejawia się to, czego przypomnienie św. Tereska uważała za swe powołanie na Ziemi: mianowicie ten dziecinny charakter naszego stosunku do Boga. Biada temu, kto w miłości nie umie być dzieckiem. (cdn.)

Jacek Woroniecki OP

Źródło: „Szkoła Chrystusowa”, r. 2, t. 3, 1931, s. 144-157, dostępne w Dominikańskiej Bibliotece Cyfrowej „Armarium„.

[1] Jest to liturgiczna adaptacja zdania z Mądrości Syracha, odnoszącego się do Abrahama. W tłumaczeniu Jakuba Wujka brzmi ono: „Abraham – wielki ojciec mnóstwa narodów i nie jest mu znaleziony podobny w sławie; on zachowywał prawo Najwyższego i był z Nim w przymierzu” (Ekli 44,20). W Biblii Tysiąclecia fragment ten brzmi: „Abraham, wielki ojciec mnóstwa narodów, w chwale nikt mu nie dorównał. On zachował prawo Najwyższego, wszedł z Nim w przymierze” (Syr 44,19) [przyp. red.].

[2] W Biblii Tysiąclecia: „Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam” [przyp. red.].

[3] Są to słowa z dzieła O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis. We współczesnym tłumaczeniu brzmią one: „Bo kiedy kto szuka siebie, nie ma już w nim miłości”.

[4] W wolnym tłumaczeniu: „Nie szukaj Boga, by znaleźć raj, lecz szukaj raju, by znaleźć Boga” [przyp. red.].

 

Wykorzystane grafiki:

  • Charlotte Reihlen, Herr Schacher, Szeroka i wąska droga [do piekła i nieba], XIX w., obecnie w British Museum, udostępnione na licencji CC BY-NC-SA 4.0.
  • Francisco de Zurbaran, Św. Jan od Krzyża, XVII w., obecnie w Muzeum Archidiecezjalnym w Katowicach.
  • Hiob wyszydzany przez przyjaciół, iluminacja z Très Riches Heures du duc de Berry, XV w., fol. 82r, obecnie w Musée Condé w Chantilly.
  • Francisco Ribalta, Chrystus obejmujący św. Bernarda z Clairvaux, XVII w., obecnie w Mueso del Prado.
  • Zdjęcie Teresy Martin z dzieciństwa.

 

BACK TO TOP